Mats Gustafsson – sygnały, obrazy i gesty budują międzypokoleniowy pomost

Wczoraj w Studiu Koncertowym Polskiego Radia S 1 w ramach Avant Art Festival odbył się premierowy koncert z utworami IAM i Hidros 9, których kompozytorem był Mats Gustafsson.

Muzyka została wykonana przez dwa 9 osobowe “lustrzane” składy: polski i norweski, a do tego grupę solistów, wśród których były tak wybitne postacie współczesnego improvu jak Colin Stetson czy Per Ake Holmlander, ale także wyraziści i rozpoznawalni wykonawcy muzyki elektronicznej – Dieb13 i Jerome Noetinger.

Ten koncert z pewnością przejdzie do historii Festiwalu Avant Art i to nie tylko, dlatego, że był to największy skład i jak piszą jego kuratorzy: “to jest największa produkcja w historii Festiwalu“.

Było to ważne wydarzenie na kilku poziomach, o czym postaram się hasłowo (żeby nie zanudzić) napisać.

Zanim rozpoczął się koncert dowiedzieliśmy się, z zapowiedzi prowadzących, czyli duetu HCH (Jacek Hawryluk i Bartek Chaciński), że zostanie on dedykowany Polskiemu Radiu Pr 2 i odbywa się w tym szacownym miejscu z okazji Międzynarodowego Dnia Muzyki.

W świetle coraz bardziej zmniejszających się dotacji na takie wydarzenia i w ogóle na całą kulturę, była to, więc być może jedna z bardzo nielicznych okazji, aby zobaczyć tak duży skład na scenie, podczas festiwalu o rodowodzie alternatywnym.
W dodatku zobaczyć i posłuchać w komfortowych warunkach, za sprawą gościnnej radiowej “Dwójki”, funduszy norweskich i łączących to wszystko w jedną zaawansowaną organizacyjnie produkcję avantartowców, czyli Kostasa Georgokopulasa, Kasi Gołeckiej i Grzegorza Paluszkina

Zanim jednak doszło do występu tego dużego składu, usłyszeliśmy kompozycję Gustafssona “IAM” (anagram od MIA – imienia córki kompozytora). wykonaną przez kontrabasistę Michaela Francisa Ducha, którego do tej pory znałem tylko z płyty dla Pica Disk, gdzie występował razem ze skrzypkiem C.Spencerem Yeh i …Tonym Conradem.

W istocie wczoraj, był to dźwiękowy performance, wykonany przez jednego muzyka – na dwa kontrabasy z poutykanymi w strunach płytami winylowymi (w jednym instrumencie znajdowały się “małe czarne”, czyli 7”, w drugim „duże czarne”, czyli LP) . Do tego na gramofonach odtwarzane były specjalnie przygotowanej płyty winylowe z podkładami gdzie słyszeliśmy dźwięki saksofonu i kontrabasu).

Trochę to wszystko było melancholijne, trochę na temat płyt winylowych. Z punktu widzenia (słyszenia) odbiorców radiowych obawiam się, że wybór tego utworu, to nie był najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę, że muzyka w wielu miejscach była bardzo cicha i rozgrywała się na poziomie gestów samego wykonawcy, widocznych tylko siłą rzeczy przez uczestników koncertu zgromadzonych w sali koncertowej.

Po krótkiej przerwie na scenie zainstalowali się muzycy a w międzyczasie prowadzący duet HCH, opowiadali trochę o idei utworu oraz o tym, że jest to kontynuacją jego pracy sprzed 25 lat.

Było to mylące, bo jak podają na stronie organizatorzy:” zamówiony nowy utwór Hidros 9 jest, kontynuacją poprzedniego utworu Hidros o.T. z roku 2019, zamówionego przez NyMusikk Trondheim i dotyczy lustrzanych form i struktur, związanych z pracami wizualnymi Mathiasa Pöschla”.

W jakimś sensie cała dojrzała twórczość Matsa Gustafssona przesiąknięta jest tradycją. Jest to albo rozwijanie idei, jazzowych big bandów (Fire Orchestra), tribute bandu, jakim niewątpliwie u swojego zarania był zespół The Thing, prac w duetach i łączenia się w tym twórczym tyglu z przeróżnymi artystami – twórcami muzyki elektronicznej jak Merzbow czy Joachim Nordwall, turntablistami jak Christian Marcay, Otomo Yshihide czy Dieb 13.

Tak było i sobotniego wieczoru w S 1.

W praktyce to, co usłyszeliśmy, to koncert muzyki improwizowanej, wykonany według metody opisanej na początku lat 80 tych przez amerykańskiego kompozytora i dyrygenta Lawrence D. “Butch” Morrisa.

Stworzoną przez Morrisa metoda muzyczno-kompozycyjną, to w zasadzie autorska wariacji na temat występu muzycznego na żywo, którą Amerykanin określił określił, jako “improwizowany duet- na zespół i dyrygenta.”

Morris zarejestrował po raz pierwszy, występ realizowany według tej koncepcji na płycie ” Current Trends In Racism In Modern America” (wyd. Sound Aspect, 1985) a metodę po wielu latach została opublikowana w książce: “The Art of Conduction A Conduction® Workbook”.

O ile jednak na płytach Morrisa słychać ducha różnych stylów i fascynacji muzyką dawną, jazzową muzyką rozrywkową, to w przypadku Gustafssona dominująca formą jest radykalnie głośna i bezkompromisowa muzyka, przez wielu uznawana za noise.

Jest to oczywiście hasło i duży skrót myślowy, bo sam noise jest w dość płaską monochromatyczną formą, a wczoraj muzyka brzmiała różnymi kolorami. Jednak zasadniczo to, co wczoraj usłyszeliśmy bazowało w znacznej częsci na schemacie głośnego wręcz rockowego grania a istotnym stylem wykonawczym, narzędziem, którym posługiwali się instrumentaliści były techniki rozszerzone lub amplifikacje instrumentu (Colin Stetson). Co więcej, ważnym uczestnikiem całego scenicznego procesu wykonawczego, był nie tylko według schematu Morrisa duet- kompozytor/zespół, ale także realizator dźwięku, który idealnie wszystko spinał tak, a dźwięk był przy tym niezwykłej urody, czasami tajemniczy, akuzmatyczny, niewiadomego pochodzenia.

Osobą odpowiedzialną za tę stronę, swoistym łącznikiem między duetem dyrygent/zespół był Mikael Werliin, prowadzący, na co dzień studio Oodion, którego ekipa odpowiada za realizacje wielu płyt Gustafssona (głownie Fire! i Fire!Orchestra, ale także niezwykle klarownych nagrań, innego znanego z Bocian Szweda, mentora Matsa, czyli Christera Bothéna.

Co istotnie stanowiło wczoraj dużą różnicę w stosunku do podobnych płyt (Morrisa czy Johna Zorna z serii ‘Cobra’), to potężna i śmiało użyta przez dyrygenta dawka elektroniki.
Jerome Noetinger umie grać barwami i wydobyć ze swojego Revoxa dużo subtelności, ale kiedy jest podłączony do tak dużego zespołu, po prostu – czuje moc.
Pisałem zresztą o jego płytach z Ensemble Phoenix Basel czy Apartment House.
Do tego znakomicie sprawdza się też Dieb 13, który jak niewielu ze wczorajszych występujących zna i współpracuje ze Szwedem chyba najczęściej w ciągu ostatnich kilku lat.

Warstwa elektroniczna była moim zdaniem wczoraj chyba najbardziej porywającym elementem występu. Porywającym tak publiczność jak i sam duet dyrygent /zespół, który po solówkach Noetingera czy Dieba13 dostawał jakby nowego impulsu do dzikiego grania.

Gustafsson jeszcze bardziej wyraźnie w tych fragmentach, kojarzył mi się bardziej z edytorem i re-mixerem niż dyrygentem.
Tak jak powiedziałem, co było szczególnie słychać w partiach elektronicznych, gdy wybierał on, które spontaniczne figury zostaną odzwierciedlone, zmodyfikowane, odrzucone lub zachowane do późniejszego wykorzystania.
Wszystko to odbywało się za pomocą serii sygnałów dłoni lub karteczek i oznaczeń dyrygenta.
Tutaj moim zdaniem dochodzimy do najważniejszego. O ile zespołowe granie mogło czasami przytłaczać, wlec się lub powtarzać to “pojedynki duetów” i partie tradycyjnych solistów-instrumentalistów były chyba tym, na co bardzo często chce się chodzić na koncerty muzyki improwizowanej.
Wczoraj znakomicie w roli tych “tradycyjnych” solistów wypadli tubista Per Ake Holmlander, co już jest truizmem, bo po prostu ten muzyk nie gra słabych dźwięków a jego kunszt wykonawczy i wpływ tych dźwięków na publiczność jest wprost hipnotyzujący.
Z przyjemnością i rozbawieniem patrzyłem też na Colina Stetsona. Oczywiście jest to bardzo dobry instrumentalista, ale często tak podobny, jeśli chodzi o swoją technikę gry, że wczoraj wyglądało to jakby Gustafsson grał Gustafssonem. Przy całym szacunku i uznaniu dla Kanadyjczyka.
Zawsze niezawodni, choć pierwszy raz słyszałem ich na żywo w dużych składach zaprezentowali się Basia Drazkov i Zbigniew Chojacki (ten drugi bez baterii swoich efektów, wypadł równie znakomicie jak podczas swoich solowych noise-masakr)
Moją szczególną uwagę zwrócili też gitarzyści Lars Ove Fossheim i Szymon Wójcik oraz solistka Hedvig Mollestad.
Oczywiście w żadnym wypadku nie było mowy o graniu przez nich solówek, unison czy temu podobnych popisach.
Fossheim i Wójcik grali niczym gitarzyści ze składów no wave i pierwszego post-punka – krótkie rytmiczne, urywane akordy, trochę przypominające Arto Lindsaya (kłania się płyta Locus Solust Johna Zorna, zrobiona częściowo według idei conducted music), zaś Hedvig Mollestad zaczęła cały koncert od uderzeń w pudło gitary elektrycznej i smoth jazzowych (!!!) feedbacków.

Dlatego właśnie ten koncert uważam też za udany,bo dowiedziałem się sporo o muzykach. Ba dowiedziała się o nich wypełniona po brzegi sala studia S1.
No, bo umówmy się, ile osób chodzi na koncerty Szymona Wójcika, gdy gra on w mikrosalach typu Młodsza Siostra czy Dragon.
Skąd sam bym wiedział – jak, na co dzień gra w swoich normalnych zespołach Mollestad czy Fossheim, skoro nie można nich zobaczyć w nawet najmniejszej mysiej dziurze w Warszawie bo przypuszczam, że byi tu pierwszy raz z koncertem!

To jest też bardzo podobne do tego co robił Butch Morrisa, kiedy na swoich rejestrowanych na płyty koncertach, zapraszał nieznanych wtedy szerzej Johna Zorna ( 84 czy 85 rok to jego katakumbowe i najlepsze płyty z serii ‘Parachute’, czy ‘Locus Solus’ ale znane pewnie tylko gartstce bywalców małych klubów wielkości schowka na miotły, gdzieś na Brooklynie ), Christiana Marclaya (to był okres sprzed jego solowych płyt) czy gitarzystę Brandona Rossa zanim zaczął wymiatać w połowie kapel występujących w Knitting Factory.
Oczywiście w tamtym zespole Morrisa, tak jak u Gustafssona byli muzycy o sporym lub przynajmniej już jako tako międzynarodowym dorobku i uznnanej reputacji. Tam: Frank Lowe czy członkowie Skeleton Crew – Tom Cora i Zeena Parkins, tu: Paweł Romańczuk (Małe Instrumenty) czy Qba Janicki.

Mam szczerą nadzieję, że Kostas Georgopulas ma pomysł jak promować tę muzyczną młodzież i że cały Avant Art będzie szedł w muzykę instrumentalistów gdzie liczy się kunszt, wyobraźnia, odwaga wykonawcza, brawura, ale i ukłon dla tradycji a nie schlebianie młodej publiczności na “dziwnych” techno- potańcówkach czy rap-koncertach w stylu artystycznych fuksówek.

Tym było dla mnie to wczorajsze zamknięcie Avant Artu i Hidros9. Znakiem nadziej i początkiem budowania międzypokoleniowych pomostów i zrębami pod politykę programową jak na festiwal przystało a nie tylko bookowania kolejnych wielkich nazwisk.

Oczywiście nie chodzi o to żeby teraz wykonywać conducted music przez 2 tygodnie w trzech miastach, tyko, aby na bazie tych (i innych) młodych instrumentalistów proponować nową, jakość.

Prywatne kluby robią to od dawna, ale siła ich rażenia jest żadna przy możliwościach festiwalu, o bardzo dużej rozpoznawalności i dobrej reputacji.

Brawo za odwagę dla Avant Artu i za robotę Gustafssona!


By:


Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: