Piątkowy, kameralny koncert w bydgoskim studiu nagraniowym klubu Mózg podczas którego spotkali się Sławek Janicki z Niną De Heney, otworzył w symboliczny sposób nowy rozdział w dorobku artystycznym tego bydgoskiego kontrabasisty. Zwieńczeniem wcześniejszego była według mnie, pierwsza jego autorska płyta pod tytułem „Favourite Duets”.

Fot: Krzysztof Paw
Mimo, że płyta ukazała się miesiąc temu, została niezauważona a szkoda, bo jest to zapis, kompilacja wieloletnich (?) spotkań Janickiego, z różnymi muzykami i to właśnie wydawnictwo jak niewiele w tym roku wydanych w Polsce, jak w soczewce skupia i ukazuje różnorodne praktyki improwizatorskie. Wszystko to podane zostało w bardzo zwięzłej formie jednopłytowego albumu CD.
Być może niektórych zniechęci to swoją eklektycznością i rozstrzałem stylistycznym, no bo czemu nie 2 -3 płytowy album skoro pojawia się sam Peter Brotzmann czy David Moss. W końcu znalazło by sie pewnie wielu fanów dla których nigdy dość ich muzyki, albo na przykład czemu nie seria 7 płyt z pełnymi koncertami? Jednak moim zdaniem jest to najlepsza z możliwych strategii jaką intencjonalnie lub nie, zastosował w przypadku tego wydawnictwa, Mózg Production. Tak więc w miejsce słuchania pełnych koncertów, dostajemy tu co prawda wybór, zapis różnych sesji, ale dzięki temu mamy jak na tacy przekrój różnych nastrojów i inspiracji (muzyką rockową, elektroniką , muzyką klasyczną, free-jazzem) w obrębie jednej praktyki wykonawczej , jaką jest improwizacja. Jest więc zwięźle, dosadnie i na temat.
Płytę spinają klamrą dwa duety z wokalistami – otwierąjcy z Davidem Mossem i kończący z Sainkho Namtchylak.
O Mossie jak i każdym z tych wykonawców można napisać bardzo wiele na przykład, cos takiego: „jest bardzo wszechstronnym wokalistą, który śpiewał muzykę zarówno Luciana Beria, Uri Caine’a, Heinera Goebbelsa, Johanna Straussa jak i Johna Coltrane’a”. Jednak niewiele z tego wynika dla „Favourite Duets”. Ważne jest być może to, że przede wszystkim improwizował, improwizował i przez dekady doskonalił swój warsztat w takim właśnie nie-idiomatycznym śpiewaniu. Śpiewaniu, które w jego przypadku przypomina nastrajanie radia, szukania „właściwych” częstotliwości i może być właśnie takim intrem, przygotowywaniem ucha słuchacza do dalszego wzmożonego odbioru.
Dla mnie ten początek jest wyjątkowo miły tak jak i jeszcze kilka na tej płycie, z podobnych względów. Mianowicie w warstwie formalnej bardzo przypomina mi to awangardowy improwizowany rock, jakiego słuchałem bardzo dawno temu, na przykład na płytach Davida Mossa z Tomem Cora (“Cargo Cult Revival”). Może ktoś powiedzieć przy takiej okazji, „że tak się już nie gra”, ale chętnie usłyszałbym odpowiedź jak należy teraz grać i dlaczego konkretnie nie tak. A w ogóle to przyjmuje ten manifest pozornie i przezornie wyprzedzając zarzuty niektórych- old schoolowego grania, jako coś zupełnie niewymuszonego i świadomie pozbawionego „bycia na czasie”. Nie jest to jednak tribiute dla futerału Petera Kowalda czy Toma Cory a żywy dialog z drugim artystą. Ten dialog to też moja druga łącząca wszystkie fragmenty płyty uwaga do tego albumu, to cos co powoduje(?) że nie ma tu właściwie lidera. Nikt nie narzuca, nie wymyśla swojej konwencji drugiemu muzykowi i nie stawia go w pozycji akompaniującego juniora. Jest za to trochę siłowania się, ale bez obowiązku osiągniecia swojego i tylko swojego artystycznego zamiaru. Dlaczego tak uważam? Po prostu z charakteru tej płyty i faktu, że jest to kompilacja, nie ma tu żadnej czytelnej narracji. Nie ma czegoś, co zaczyna się ciszą i narasta, aż do efektownego, zwykle głośnego końca, jak często dzieje się w przypadku plyt free improv. Nie jest to też takie granie “warsztatowe”, czyli “radosna-twórczość-u-cioci-na-imieninach-tylko-że-w klubie”, co może w konsekwencji być po prostu dobrą zabawą dla wykonawców ale nikogo więcej.
Dostajemy coś co jest enigmatyczne i nieschematyczne w sensie przebiegu dramaturgicznego. To paradoksalnie, bardzo efektowny zabieg, bo na przykład po duecie z Mossem następuje jeszcze bardziej zagadkowe, abstrakcyjne pomieszanie kontrabasu z gitara i elektroniką ( Nicola Hein) To wytrącenie z torów “konwencji free improv” powoduje, że każdy nawet najbardziej wytrawny słuchacz, nie może mieć wątpliwości że dostaje kolejną bezpieczną do bólu schematyczną i nudną improwizację
Środek płyty to jest duety ze skrzypkiem Markiem Feldmanem i Peterem Brotzmanem są takim chwilowym powrotem na tory improwizacji o jazzowym rodowodzie, szukaniem melodii i siłowaniem się ( Brotzmann) a może wytchnieniem ( Feldman) . Po tych dwóch fragmentach dostajemy chyba najlepszy i najbardziej zaskakujący duet z Kazuhischa Uhihashim. Dawno i z różnych powodów postawiłem krzyżyk na tym gitarzyście, tymczasem tutaj wypada to wszystko, co gra naprawdę bardzo przekonywująco.
Sławek Janicki na koncercie z Nina De Heney pokazał inne swoje oblicze – było tam trochę akompaniamentów, dużo przestrzeni, technik wykonawczych, które przypominały, imitowały glitch music czy muzykę z niewyłączonego trajkoczącego sequencera czy laptopu po koncercie Damiena Dubrovnika czy innego DAFu.

Fot: Krzysztof Paw
Jednym słowem muzykę bardziej elektroniczną, „kompaktową”. Uważam ten kierunek za dużo ciekawszy i o ironio mimo swej “kompaktowości” bardziej otwarty na różne stylistyki. Także mniej ograny i osłuchany. Jednak nie zarzuciłbym płycie „Favourite Duets” odgrzewania kotletów, wręcz przeciwnie. Jest to coś jak pamiętna płyta „a” Arhytmic Perfection, po której nastąpiła eksplozja pomysłów. Jednego możemy być pewni że nie skończy się to tak jak yass. Za dużo muzyków którzy już chyba dojrzeli do bycia muzykami a nie gwiazdami show buissnesu i w ogóle dojrzeli zyciowo, dziennikarze odpuścili bo zajęli sie wszystkim tylko nie muzyką a także i to ważniejsze, nastąpiło otwarcie się przez tę garstkę muzyków która pozostała w grze, na jeszcze więcej stylistyk niż do tej pory. To chyba znak rozpoznawczy dzisiejszego Mózgu lub ludzi którzy tworzyli, czy ledwo chwilę temu, bądź obecnie tworzą i dla których Sławek Janicki, ze swoim kontrabasem, doświadczeniem i dojrzałością jest solidnym fundamentem i gwarancją muzycznego międzypokoleniowego pomostu. Że jest tak jak piszę a nie, że „może-tylko-tak-mi się wydaje” świadczy przede wszystkim omawiana tu płyta duetowa, ale także kolejna, wczorajsza premiera płyty Mózg Injectors feat Fred Frith z udziałem młodszego pokolenia Mózgowych muzyków.
https://muzykazmozgu.bandcamp.com/album/m-zg-injectors-feat-fred-frith-sylvan-trail
„Favourite Duets” jest dla mnie czymś jak sequel i tak bym go chciał poznać, chociaż dobrze wiem, że jej twórca jest w trochę innym miejscu co pokazał porywający piątkowy duet ze wspomnianą już kilkukrotnie tutaj szwedzka kontrabasistką. Ale myślę, że dla wielu słuchaczy jest dopiero początkiem – elementarzem przy redakcji którego tym bardziej trzeba się dobrze postarać, żeby nie wpoic złych nawyków. Ta plyta spełnia te wymagania i warto ją poznać. https://muzykazmozgu.bandcamp.com/album/favorite-duets